Jak uczymy
Bardzo ważny jest rytm, najważniejszy. Dzień pełen pracy, a po nim noc, gdy się śpi. Głęboki wdech i spokojny wydech.
Najpierw skupienie, później coś, przy czym się odpoczywa. To jest dobre, naturalne, tak to widzimy. Słyszymy więc wyraźnie rytm pór roku; Dziecko zanurza się w dookolnym świecie, gdzie raz opadają liście, by znów urosnąć. Potem rytm dnia, taki jego podział, by nie przemęczyć koncentracją ani nie rozleniwić. I tak na zmianę, bezustannie: dialektyka napięcia i odpoczynku, która jest wspaniałym motorem do działania. Rozwój Dziecka staje się więc procesem harmonijnym, bo zrytmizowanym.
Tak samo lekcja. Nie 45-minutowa jednostka, po której nastąpi następna, równie wymagająca uwagi, wyczerpująca. W naszej szkole lekcja trwa dwie i pół godziny i jest spójną całością; nazywamy ją lekcją główną. Pierwsza jej część, zwana rytmiczną, to czas, gdy trzeba zebrać klasę i wejść z nią w nowy dzień szkolny. W tej części rytm oparty jest na melodii: gramy na fletach, śpiewamy, tańczymy i bawimy się; wszystko po to, by z jednej strony łagodnie się obudzić, z drugiej zaś: przygotować do nauki i pracy, które później. Trwa od 25 do 40 minut. Następnym składnikiem lekcji jest część merytoryczna, trwająca ok. 40 minut, kiedy uczniowie pracują: tu jest miejsce na notowanie w zeszytach, rysunki tablicowe, wypowiedzi; na to wszystko, co kojarzy się z lekcją jako taką. To jest wdech; po nim wydech w postaci części narracyjnej, kiedy Dzieci wysłuchują opowiadanej przez nauczyciela baśni, legendy lub mitu, zależnie od tego, w której są klasie.
Tuż po 10.00 jemy wspólnie śniadanko i uczniowie wychodzą na przerwę do ogrodu, gdzie biegają, wspinają się na drzewa i bawią w to, co im tylko przyjdzie na myśl. Potem przychodzi pora na lekcje dodatkowe: języki obce, gimnastykę, religię, muzykę. Każdy element tak zbudowanego dnia jest, jak widać, niezmiernie istotny, ponieważ tworzy spójną całość, będącą dla Dziecka pewnym uporządkowanym mikroświatem, w którym może i chce się rozwijać.
Spójność tą uzyskujemy nie rozbijając lekcji głównej na kilka osobnych tematów, ale pracując cyklami lekcyjnymi, które nazywamy epokami. Trzy do czterech tygodni zajmujemy się zatem jednym przedmiotem: językiem polskim na przykład. Dziecko wchodzi w tę dziedzinę całym sobą, podczas lekcji odczuwa, rozumie, uczy się chętnie, bo nie rozprasza Go nic innego. A kiedy potem nastąpią inne epoki i wróci do języka polskiego dopiero długie tygodnia później, okaże się, że gdy się nim nie zajmował – poznany materiał pracował w Nim, wewnątrz, i teraz jest jaśniejszy, bardziej zrozumiały. Epoki przeplatają się w stałym porządku jedna po drugiej, rytmicznie; każda następna to najpierw powrót do poprzedniej, powtórka, ugruntowanie tego, co już mamy. Potem nowy materiał, wprowadzenie, ćwiczenie, wreszcie odłożenie na bok, by dojrzewało w Dziecku.
Nie ma przy tym wątpliwości, że do dobrej pracy lekcyjnej i wychowawczej niezbędne jest gruntowne poznanie swoich uczniów. Można wtedy tak uczyć, by nauczyć i tak z Dzieckiem pracować, by wypracować coś, co będzie dla niego, Dziecka, właściwe. Dlatego w naszej szkole nauczyciel jest ze swoją klasą przez całe sześć lat. Uczy matematyki, polskiego, przyrody, rysowania form, geografii, malowania i historii. Bo jeśli Dziecko może nauczyć się w szkole tego wszystkiego, to nauczyciel też może to zrobić. Więcej: chce to zrobić, bo jest ciekawy świata, bardzo ciekawy. Pasjonuje się wszystkim, co robi, dużo czyta, uczestniczy w kursach, wyjeżdża za granicę do innych waldorfskich szkół. Opracowuje skrupulatnie wszystkie części lekcji, które widzi odbite w Dzieciach na co dzień, może więc zobaczyć każdą najmniejszą ze zmian swoich podopiecznych, zareagować zawsze, gdy dzieje się w Dziecku coś nowego. Jest do tego, by pomagać Dzieciom w odnalezieniu własnej drogi, rozwinięciu talentów, zainteresowania światem. Jego praca to nie tylko udzielanie odpowiedzi: to także zadawanie pytań, które sprawią, że w Dzieciach otworzy się jakaś nowa ciekawość.
Dlatego tak ważna jest odpowiednia metoda pracy. Stymulowanie nie tylko umysłu, ale i uczuć, wrażliwości, woli. Dziecko poznaje świat za pomocą zmysłów; poza wzrokiem, śledzącym napisany na tablicy tekst, jest jeszcze arcyistotny słuch, jest smak i dotyk, jest woń oraz równowaga ciała. Śpiewamy, by uspokoić, ale i spoić grupę, stworzyć razem coś pięknego, współpracować. Szepczemy, bo wtedy lepiej słychać, jak niepotrzebny jest krzyk. Otaczamy się barwami dobranymi tak, by oddać harmonię otaczającego nas świata zmieniających się pór roku i wziąć ja w siebie, do wewnątrz. Odczuwamy siebie nawzajem, piszemy litery palcami na plecach, robimy na drutach i szydełkiem, zawiązujemy oczy, stąpamy po równoważni, bo nasze ciała chcą się uczyć razem z nami.
Nie potrzebujemy do tego podręczników i zestawów ćwiczeń, dlatego ich nie używamy. Wolimy czerpać ze świata takiego, jaki jest: nie gotowego, ujętego w skrypty, opracowanego. To zeszyty uczniów są dla nich podręcznikami: Dzieci gromadzą w nich wszystko to, co ważne i ciekawe, zapisują, ilustrują, tworząc w ten sposób coś, co mogliby mieć gotowe, ale wolą mieć swoje, wypracowane, własne. Uczniowie czytają więc książki nie dlatego, że ich obowiązują i są w tornistrach, ale dlatego, że zawierają wiadomości ciekawe i potrzebne do zrozumienia otaczającego świata.
Nie używamy też ocen cyfrowych, bo według nas niczego nie wyjaśniają. Piszemy dla każdego Dziecka co miesiąc przez sześć lat długie oceny opisowe: o tym, co robiliśmy na lekcjach, jak dany uczeń pracował, jak się rozwijał, co odczuwał i gdzie udało mu się zrobić krok do przodu. Pochylamy się zatem nad każdym, i, nie uśredniając, opisujemy wszystko, co widzimy. Nie ma wiec rywalizacji, motywujących piątek czy jedynek. Dzieci uczą się, bo sprawia im to przyjemność, po prostu.
Wydaje się to wszystko bardzo nowatorskie i zawikłane, istota rzeczy jest jednak bardzo prosta: chcemy, by Dzieci nauczyły się świata, który jest piękny, i w którym można funkcjonować z pasją i radością. Tylko – i aż – tyle.